PIEŚŃ KATORŻNIKÓW
Tu mróz owadzim chrzęstem
W oczy z nas sobie drwi
A mgła cienkim pędzelkiem
Maluje zaspane brwi
Tu noc w żałobnych pończochach
Na umór pije z nami
I wichry wilcze wyją
Pod otwartymi drzwiami
Tu ogień polarnej zorzy
Czule kołysze sny
Poranną miskę, może
Wypijesz z nami i ty
Szaro-modnie ubrany
Wolno idę pod celę
Stąd już nigdy
nie wyjdziesz -
Zgrzytają w zamkach cwele*
Cztery łóżka piętrowe
W oknach blindy* i kraty
Twoje mieszkanko gotowe -
Rymuje strażnik wąsaty
Jeden ciągle majaczy
Drugi rysuje boisko
A tamten układa wiersze -
Sprzedaje mnie już żydzisko*
Znów nam kogoś rzucili
Krzysiu dawaj no pyska
Wszyscy tu wylądujecie -
Bulgoce radośnie miska
Cicho siedzę w ukryciu
Studiuję teorię Macha
Wessam cię razem z gównem -
Syczy pode mną bardacha*
Krople czaju na szybach
Na ścianie zakrzepła krew
A może byś się powiesił -
Kusi mnie zepsuty zlew
Wślizguje się pod koce
Podnieca... cająca mara
Twoją kochanką jest Partia -
Drwi rano be... betoniara*
Przecieram lewe oko
I prawe żeby do pary...
Wrzuć, to zobaczysz
swą przyszłość -
Namawia wywietrznik stary
*(cwele-klucze, blindy-zasłony na oknach, żyd-judasz, bardacha-kibel, betoniara-radiogłośnik)
BALLADA
Poeta kiedyś sobie żył
Natchnienia szukał swego
Kłapnęły do baraku drzwi
I mamy już pierwszego
Astrolog, co gwieździstą noc
Nanosił na sztalugi
Zagapił się i zaspał raz
I już w baraku drugi
Filozof poszukiwał wciąż
Najprostszych odpowiedzi
Zapragnął uczniów swoich mieć
W baraku trzeci siedzi
I aktor, co po świecie tym
Obwoził ze sto twarzy
Zachować swoją Boże daj
W baraku czwarty marzy
Żył wreszcie siłacz, on jak nic
Dał radę niejednemu
Jak teraz sobie radę dać
Śni się po nocach piątemu
PIOSENKA: Cela 86
Celę osiem sześć
- Jakżesz mam to znieść
Oprócz więźniów trzech
Zamieszkuje pech
Cicho w kącie siedzi
Cały czas mnie śledzi
I czeka zawzięcie
Na każde potknięcie
Często się przebiera
Nigdy nie umiera
Gdy myślę - Już znika
Zmienia się w strażnika
Przestałem rysować
Pisać i cieniować*
Choć robię to ładnie
I tak mi ukradnie
*(cieniować-śpiewać)
x x x
Jeszcze tylko czasem usta
Sparzy papierosa żar...
Dym zasnuwa całkiem przyszłość
Pali południowy skwar
Czasem jeszcze tylko w oczach
„Czyżby sprawa była zła...”
Deszcz rozmywa krajobrazy
Strzępki rozmów tłumi mgła
Jeszcze tylko czasem w głowie
Zamajaczy tamten brzeg...
Wiatr rozwiewa czarne myśli
Przysypuje wszystko śnieg
Zamiast płynąć należycie
Za drutami schodzi życie
Z ciężkich snów, majaków szron
Zeskrobują stada wron
Teologia: „Najważniejszy Bóg”
Filozofia: „Byle napchać brzuch”
„Same małpy” – krzyczy Zoologia
„Inne światy” - mruczy Astrologia
Nad barakiem, w śnieżnym raju
Unoszą się opary czaju
Tłuste pluskwy szepczą wszędzie:
„Było tak i zawsze będzie”
Życie się stąd wyniosło
Niepostrzeżenie,
jak niechciana kobieta
Otulone welonem zorzy polarnej
Wyniosło się,nie zostawiając przyszłego adresu
O. M.
Otwieram wiśniową szafę
Drzwi skrzypią jak stara zakurzona płyta
- Poprosisz mnie,
Książę z marzeń?
Każda suknia z nadzieją
prężąc się pyta
- Już tańczyć chyba
nie umiem
Ten połysk na butach...
Dawne, dawne dzieje
Gdzie wszystko przepadło
ja nie rozumiem
Wkrótce i ja zniknę...
Powoli widnieje...
Z przytuloną do serca ciszą
Życie uchodzi,
a ja z nim bez skargi
Z lękiem, czy inni
jeszcze mnie słyszą...
Modlitwę skrzydlatą, cichą
Zziębnięte szepczą wargi
Das Wohltemperierte Klavier -
Ktoś bije głową w poręcz żelaznego łóżka
- Con affettuoso... Con amoroso...
Na parapecie kankana tańczy noc
Eine kleine Nachtmusik -
Brawo! Bije sala moskiewskiej filharmonii
Ćwierćnuty jak ćwierćludzie
Zbiegają oknem na złamanie karku
Abschieds-Symphonie -
Biją dzwony Salzburskiej katedry
- Tamtą uliczką,
cały czas w górę...
Światło! Kto idzie! Stój!
KURTYZANA
W objęciach ulicznej latarni
Podstarzała kurtyzana
Z uniesieniem gimnazjalistki
Recytuje Puszkina:
„Wszystko, co spełnić miałaś
spełniłaś pierwej
niźli ciało
szalona duszo.”
Znamy ją tu bardzo dobrze
Stali bywalcy klubu „Marność”
REWOLUCJA
Wieczorem wypili:
Księżniczka w powozie
Poeta w hotelu
Włóczęga na mrozie
A kurwa w burdelu
Nad ranem trzeźwieli:
Księżniczka w burdelu
Poeta na mrozie
Włóczęga w hotelu
A kurwa w powozie
KANT
Trudno uwierzyć, że niegdyś
Uliczkami tego miasta
Przechadzał się
zapatrzony w niebo
Sędziwy Immanuel Kant
A wszystkie zegary
na Królewieckich wieżach
Powierzały mu swą nieomylność
HOLDERLIN
Wiele dróg przed sobą miałem
Jedną spośród nich wybrałem
Drogę smutku, samotności
Cierpień boskiej świadomości
x x x
Jak spędzić dzisiejszy wieczór
Rozmyśla
siedemnastowieczna dama
Z obrazu
niderlandzkiego malarza
Poprawiając przed lustrem jedwabną pończoszkę
Jak przepić dzisiejszy wieczór
Zastanawia się sąsiad z poddasza
na Newskim Prospekcie
"Na smutno, czy bardzo smutno"
I schodzi w otchłań narożnej traktierni
Jak przeżyć dzisiejszy wieczór
Myśli niedoszły filozof
nad kartką kajetu
Z którego uciekły
wszystkie teorie
Spłoszone krokami na schodach
RACHUNKI
Jaka spokojna ta noc -
W kantorze wenecki kupiec
Na ladzie, przy świecach,
gdy wszyscy już śpią
Przelicza bezużyteczne monety
Jaka groźna ta noc -
W konwoju poeta-numer
Na niebie, w drodze z lasu, wśród zasp
Przelicza różnojęzyczne gwiazdy
x x x
Do nieba wzdycha biedak
Wieczorem układając się
do snu -
Tam pewnie wszyscy noszą
Naszyjniki z gwiazd
W niebo wsłuchuje się mnich
Pokutujący na świętej
górze Athos -
Jak długo można czekać
Na słowa przebaczenia
Od nieba odwraca oczy skazaniec
O świcie prowadzony
na plac -
Niech razem ze mną zginie
Ten niesprawiedliwy świat
PREMIERA
Nareszcie premiera -
Szepcze dyrektor teatru
Nerwowo skubie brodę
Wciśnięty w ciemny kąt
Barokowe tremens -
Wzdycha przebrany aktor
Gdzieś w ciasnej garderobie
Pociąga długi łyk
Piekielna nuda -
Krzyczy blady spiskowiec
Na scenie w suterenie
Podpala krótki lont
Nareszcie koniec -
Sapie wystraszony widz
I chyłkiem w kapeluszu
Przepycha się do drzwi
Krzysiek H.
Gdzie on się zawieruszył?
Na pewno w domu
Dopija herbatę
I zabiera się do pisania.
- Nie wrócił.
Więc w teatrze
Zamknął się w sali
By przygotować się do próby.
- Ciemno.
W knajpie na dole
Ostatnie ludzkie miejsce, mawiał i często tam zaglądał.
- Zamknięte.
Gdzieś na ulicy
W zamyśleniu nie zauważył,
że zapadł już zmrok.
- Pusto.
Gdzie on się zawieruszył!
SNY
I
Strzępy listu z bardzo daleka
„Paryż, maj 19..
Siedzę w narożnej kafejce i obserwuję wielobarwny tłum. W prasie sensacja. Jakiś szaleniec pociął nożem płótno Rembrandta. Tęsknię. Janette...”
Blade światło żarówki. O ściany obijają się dźwięki przypomnianej melodii:
„Paris aimes le poete
Poete, que je sui
Et moi, j`aime ma Janette
Janette et Pari.”
II
Rzym. Druga noc w tanim hoteliku
przy placu Św. Marka.
Trzech współmieszkańców. Wieczorami, pierwszy z nich, otyły Włoch żarliwie modli się klęcząc przy łóżku. Drugi, podobno Rosjanin, popija w milczeniu
nie częstując.
Wreszcie trzeci,
opowiada po francusku
o swoich kobietach,
których miał wiele.
Ja usiłuję pisać.
III
Od tygodnia zwiedzam madryckie zaułki.
W dusznych knajpkach przyklejeni do ścian mężczyźni oczekują samotni, każdy swojego dna...
Cała noc
w Cantina del Madres. Trzeźwym wstęp wzbroniony. Wśród stolików tańczy ognista gitana.
Aż zapomniałem zamówić.
Żyć się chce.
Księżniczko, zaczekaj!
Idę z tobą!
IV
Noc. W baraku wszyscy już śpią. Między narami snują się cienie średniowiecznych słupników, katenatów i stacjonariuszy, przeniesione wprost z mrocznych korytarzy i ciasnych cel
Val d`Esperance
lub Champs-de-Dieu. Zdziwione, chciałyby wrócić czym prędzej do swoich samotnych rozmyślań.
Ktoś westchnął. Ktoś włączył ukryty gramofon.
Z tuby, prosto do otwartych głów, sączy się poemat pedagogiczny
akademika Makarenki.
FRAGMENT NIENAPISANEJ CAŁOŚCI O PIEKLE
Od rana krajobraz tu
we mgłach pozuje
Trochę na Breughla,
a trochę na Boscha
Dzień z lekka płótno
z kurzu otrzepuje
A wieczór drze w strzępy
i wrzuca do kosza.
Pozostają ramy.
Barak, spacerniki.
Korytarze wierszy
w pomiętym zeszycie.
Lampy jarzeniowe
tłumią czyjeś krzyki.
Takie nowomodne,
wełniane okrycie.
Z głośnika staruch Beethoven coś bredzi.
A Bach po ciemku
pali partyturę.
Mozart z Schumannem,
od wczoraj sąsiedzi
Razem demolują
boską klawiaturę.
Mroczny Caravaggio
odwiedza areszty.
Rilke znowu milczy.
Utrillo znów pije.
Hölderlin chyba zwariował
do reszty,
Wszystkim opowiada,
że on jeszcze żyje.
Kant już w więziennych spaceruje butach,
Pod niskim sufitem
w ospowate krosty.
Nietzsche skarpetki ceruje
na drutach
Stirner przez pas śmierci
chce przerzucić mosty.
O. M. - uciekinier
z dalekiej Syberii
Samotny, w nocy
przeżywa swe wzloty...
Świt go wyrywa
z paryskich scenerii
I na kolczaste
nawija papiloty.
W oknach wyrastają
dachy Moskwy śnieżnej.
Tłum gapiów. Kremla sklerotyczne mury.
Wpatrzone ślepia
Wołgi cichobieżnej.
I trzej tajniaków przebranych w garnitury.
W drzwiach stara Europa
mruga szklanym okiem
I gryps ostrożnie wsuwa w szparę z boku.
Dzień w Rzymie. W Wiedniu dzień. Tanecznym krokiem.
Po celi. Na okrągło.
Cztery pory roku.
Gdzieś obok.
W ślepej uliczce. Poza nami.
W strugach neonów.
Po kieliszku. Bez świąt.
Kobiety spacerują z kobietami.
Z ręki do ręki.
Z boku na bok.
Z kąta w kąt.
x x x
Dzień zastygł w bezruchu
- biedak, nałykał się puchu.
Ani umrzeć, ani zasnąć
Ani kogo w mordę trzasnąć!